O rodzinie i arcybiskupie raz jeszcze. #synod14

Trochę mu nawet współczuję, temu arcybiskupowi. Sam dokument po tygodniu prac synodu w swojej treści nie jest rewolucyjny, za to rewolucyjny jest używany w nim język. Jest to język, którym niestety, za żadne skarby, nie umieją posługiwać się polscy hierarchowie: język zrozumienia i szacunku. Natomiast arcybiskup Gądecki podobnie jak znaczna część polskiego episkopatu na poziomie proficiency posługuje się językiem gróźb, lęków i poszukiwania wrogów. Rozumiem jakie to zetknięcie z obcą mową musiało wywołać wrażenie: jako dziecko pojechałem z rodzicami na wczasy do NRD i bardzo długo byłem w szoku, że tam mówią inaczej.

Nie zdawał sobie dotychczas arcybiskup sprawy, że samotny jest we własnym kraju, bo duża część świadomych katolików chce posługiwać się nowym językiem a ci, co mówią w starym, coraz bardziej dziwaczeją, zapełniają frondy i fora zalęknionych i sfrustrowanych (drzwi były zamknięte z obawy). Gorzej, okazało się, że wśród biskupów świata też nie jest rozumiany. Nasz reprezentant nie wie czemu i nadal upiera się przy swoim:

Naszym głównym zadaniem duszpasterskim jest wsparcie rodziny, a nie uderzanie w nią, eksponowanie tych trudnych sytuacji, które istnieją, ale które nie stanowią jądra samej rodziny (…) Czy można rzeczywiście traktować konkubinat jako gradualność, drogę do świętości? Dziś w dyskusji zwrócono również uwagę, że doktryna przedstawiona w dokumencie w ogóle pominęła temat grzechu. Jakby pogląd światowy zwyciężył i wszystko było niedoskonałością, która prowadzi do doskonałości…

W niedzielę ksiądz na kazaniu (nudnym, w skali filmowej 2/5) kazał stawiać sobie pytanie: Co zrobiłby Jezus? W tym kontekście to dobry sposób (powtarzam: Jezus, nie Jan Paweł II): czy zacząłby mówić o miłosierdziu, czy o bruzdach od in vitro i sprzątających chłopcach wyrastających na gejów?

Dodaj komentarz