Dz.U. Pictures presents „Boyhood”

(źródła: indiewire.com; theworldofcelebrity.com)

Na początku nieco się rozczarowałem, w pierwszych minutach z tych stu sześćdziesięciu sześciu. Fabuła wydawała się dosyć miałka, a życie wcale nie było ekscytujące. Dopiero później zrozumiałem, że przez większą część życia życie nie jest ekscytujące. Myślałam, że czeka mnie więcej – mówi przez łzy jedna z bohaterek pod koniec tych stu sześćdziesięciu sześciu minut i wtedy się wzruszamy. Wszyscy (A. wnosi sprzeciw, że ona się wtedy nie wzruszyła, więc żeby nie uogólniać), cała sala, bo my też tak ciągle, jeszcze w naszym wieku, myślimy.

Każdy wie jak kręcony był ten film: przez tyle lat. Taki eksperyment filmowy. Najbardziej widać zmianę nie w zmieniających się dekoracjach (w pierwszych latach film stara się dość dokładnie pokazywać szczegóły gier komputerowych, piosenek, oglądanych filmów), nie w dorastaniu aktorów (choć tu ten wyraźny przeskok sprawia, że uważniej zaczynamy obserwować fabułę), ale w dojrzewaniu scenariusza. O ile na początku nie porywał, o tyle później – gdy Mason ma naście lat – ogląda się ten film zdumiewająco dobrze. Dramat się dział. I ten wschód słońca nad Austin, każdy miał w życiu taki wschód.

(Ten film pokazuje – tak sobie mówimy z A. – jaka jest geneza dzisiejszego zamyślonego i niezdecydowanego pokolenia. Mason mógłby zaprzyjaźnić z głównym bohaterem „Oh, Boya!” Dogadaliby się.)

(Dopisane: muzyka!!!)

Słowa klucze: lacrosse, Biblia z zaznaczonymi na czerwono słowami Jezusa (swoją drogą, chętnie bym nabył taką właśnie wersję), Obama, Britney Spears, Harry Potter (a może warto przeczytać ten cykl?)

(3,0/3,0)

1 Comment

Dodaj komentarz