(Wstęp jest Sierakowskiego, więc omijam.)
Za każdym razem, kiedy czytam Havla popadam w to samo oniemienie. Przecież w latach osiemdziesiątych większość ludzi uważała, że przejście z realnego socjalizmu do kapitalizmu to droga z piekła do nieba, a wszystkie problemy rozwiążą się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy wolny rynek zapanuje nad sercami. Nawet początek lat dziewięćdziesiątych był u nas okresem liberalnej euforii, a właśnie w nadużywaniu wartości pozaekonomicznych widziano główne zagrożenie. Chciwość była dobra.
Havel mówi w 1986 (sic!) roku:
Przede wszystkim myślę, że przyczyny kryzysu, w którym znajduje się współczesny świat, tkwią głębiej niż tylko w jakimś konkretnym sposobie organizacji ekonomiki lub systemie politycznym. Myślę, że świat zachodni i świat wschodni, mimo iż różnią się pod tyloma względami, przeżywają ten sam kryzys, od którego powinny zaczynać się wszelkie refleksje na temat jakiejś lepszej możliwości (…) wiąże się [on] ze stanem duchowym współczesnej cywilizacji, cechującym się utratą metafizycznych punktów oparcia, przeżycia transcendencji, utratą jakiegokolwiek nadosobowego autorytetu moralnego i w ogóle jakiegokolwiek wyższego horyzontu (…) [Człowiek] musi uwolnić się od tego straszliwego uwikłania we wszystkie jawne i ukryte mechanizmy totalitaryzmu, od konsumpcji, przez represje i reklamę, aż do telewizyjnej manipulacji” (ss. 121-122).
Havel pisze o niebezpieczeństwie patosu. Nie wiem dlaczego, ale właśnie przy tych słowach myślę o Papieżu Franciszku i jego zdrowym dystansie do siebie samego. Zgodziłby się chyba w wielu zdaniach z Havlem:
Jeżeli człowiek – znowu do tego wracam! – ma nie rozpuścić się w swej powadze i nie stać się dla wszystkich śmieszny, musi mieć – choćby dokonywał rzeczy najważniejszych, a nawet im ważniejsza rzecz, tym bardziej – zdrową świadomość własnej ludzkiej śmieszności i marności (…) Prawdziwej wagi nabiera ludzki czyn przede wszystkim wtedy, gdy wyrasta z gruntu wyraźnej świadomości doczesności i przemijalności wszystkiego, co ludzkie (s. 143).
I jeszcze jeden fragment, myślę w swoim malutkim urzędzie, że to zdanie o życiu fundamentalne. I nawet gdy Havel mówi o sobie jako o osobie niewierzącej, to jest w tych słowach więcej chrześcijaństwa niż na katolickich portalach w Polsce:
Nadzieja nie jest zwykłym optymizmem. Nie jest to przekonanie, że coś dobrze wypadnie, ale pewność, że coś ma sens – bez względu na to, jak się skończy (s. 220).

1 Comment