Dz.U. Pictures presents „Witaj w klubie”

„Witaj w klubie” jest przykładem kina europejskiego produkcji amerykańskiej. Zarówno sposób prowadzenia fabuły, postacie, jak i zdjęcia bardzo bliskie moim ulubionym Flamandom i Walonom. Wzrusza, ale nie patetycznie. Smutek miesza się z humorem (chociaż A. zwróciła głównie uwagę na smutek. Inna sprawa, że film o chorym na AIDS w długiej perspektywie raczej nie przewiduje możliwości szczęśliwego zakończenia).

Nie będę pisał o kreacjach aktorskich (bo każdy już o tym pisał) ani o kwestiach obyczajowych (które nie wydają mi się tak kluczowe, jak się to przedstawia). „Witaj w klubie” to również film o administracji publicznej, w dodatku – zwracam w tym miejscu uwagę zwłaszcza jednego Czytelnika – zajmującej się ochroną zdrowia.

Urząd powołany w celu ochrony zdrowia (amerykańska FDA) zamiast zajmować się ratowaniem życia pacjentów, zajmuje się swoimi procedurami, ba, stara się również zapobiegać możliwości ratowania się przez pacjentów na własną rękę. Nie jest ważne, że wiele osób może nie dożyć zakończenia urzędowej procedury, ważna jest sama procedura. Królowa pieczątka i księżniczka parafka – jak mawiał (w ten lub podobny sposób) jeden z przykrych urzędników wyższego stopnia, którzy niegdyś uczyli autora bloga. Bohater filmu walczy na przekór urzędnikom, walczy w imię woli życia a nie realizacji tej czy innej ustawy. Rys charakterystyczny dla wszystkich administracji: o ile zwykli ludzie się nie liczą, o tyle bardzo liczą się wielkie koncerny, w tym przypadku, farmaceutyczne. (Na marginesie: „Witaj w klubie” popada czasem w dydaktyzm).

Poruszający, przynajmniej dla mnie, jest też dyskretny wątek religijny. Prowadzony również na europejską modłę.

Słowa klucze: klaun, motyle, różaniec

(3,5/5,0)

Dodaj komentarz