Ogarnął go optymizm. Sam się zdziwił. Z pewnością nie był to wiatr wschodni. Głosy sikor w drzewach, prześwitujące światło, gdy jadł z R. obiad.
Pączki były tłuste i oblane nieświeżym lukrem, ale on myślał już o kawie w pięciu smakach czekającej w domu. Tyle było dookoła piękna, że przymykał oczy na niedoskonałości. – Barcelona jest po prostu piękna – podsłuchał na przystanku.
Słupki endorfin wędrujące wzwyż.
