Edmund de Waal, Zając o bursztynowych oczach, Czarne 2013

(Tak, to jest ten odcinek, w którym znowu spotykamy pana Karola Swanna.)

Zaniemówiłem, gdy odłożywszy Prousta, znowu trafiłem na Prousta. Tamten Paryż mi się nie podobał, ale odkrycie, że istniał Karol Ephrussi, którego życiorys w dużej mierze pokrywał się z życiorysem Karola Swanna było zaskakujące. Wobec tego wiem nawet, komu „Zająca” mogę polecić.

Można książkę de Waala czytać na różne sposoby: (1) jako książkę o przedmiotach: jest to perspektywa najbardziej pociągająca. Targowisko w mieście na literkę B., jak sami wiecie, itd. Przedmioty przeżywają właścicieli, ale z drugiej strony nawet ich trwałość jest ulotna. Piękne kolekcje rozpływają się w szaleństwie historii; (2) jako książkę o literaturze: dzieje rodziny Ephrussich przenikają się z dziejami europejskiego pisarstwa. To, co de Waal chce oddać w formie dokumentu, zostało zapisane już prozą jak choćby przez wspomnianego Prousta, czy Rotha o Wiedniu. Znowu tyle nieprzeczytanych ważnych książek, ech!; (3) jako książkę o antysemityźmie, który wcale nie rodzi się na mazowieckiej wsi, ale w pięknych salonach Paryża i Wiednia, w ówczesnych tabloidach, i którego konsekwencją staje się Szoah. Tamten z mazowieckiej wsi jest prymitywny, ten tutaj oświeceniowy i przemyślany, tylko on może uruchomić nie pogromy, ale wystudiowaną machinę eksterminacji. (I ta duszna niewinność Austrii!).

Ale czyta się de Waala niezbyt dobrze. Ja przenika jego zdania, a im bardziej pisze w pierwszej osobie, tym trudniej w trzeciej osobie autor bloga czyta.

(Dopisane): Patrzę ze smutkiem na biblioteczkę. Historia Ephrussich udowadnia, że nasze przywiązanie do pięknych rzeczy, obrazów, książek jest ułudne. Jeśli coś ma przetrwać dla nas to nie przedmioty, a ludzie. To oni nadają sens. (Wiem, wiem, banalne!)

2 Comments

Dodaj komentarz