Poniedziałek: wita mnie łopatka wieprzowa na stacji Ratusz.
Wtorek: gnuśnieć, gnuśnieję, gnuśny. Otwierasz oczy i nie widzisz powodów, żeby wstać. Drzemka w telefonie dzwoni po raz ósmy. Ósma już.
Środa: leżeli tak pod kocami i ręcznikami – włączyłem późno wiadomości. Akurat oni. Ta niezdrowa ciekawość, że się jeszcze po tej stronie jest.
Czwartek: kamery dokonują wiwisekcji żałoby. Wieczorem, kiedy wracam, temat przestaje być interesujący. Żałoba zostaje zapomniana. Ludzie nie lubią cudzego płaczu.
Piątek: zupełnie nie do rzeczy minął tydzień. Nastaje znowu koronkowy upał.