Zestarzała się. Dobrą literaturę ratuje zwykle sposób narracji: czytamy coś sprzed dwóch wieków i nadal nam się podoba. „Obwodu głowy” niestety nie ratuje. Po trzecim rozdziale przejrzałem metodę pisania Włodzimierza Nowaka: zaczyna od osoby, która jest Polakiem albo Niemcem, następnie przechodzi do tła historycznego, po czym pokazuje, że ów Polak ma silne związki z Niemcami albo ów Niemiec z Polską, kolejnym etapem jest umieszczenie tych związków na rzeczonym tle. Akcja rozwiązuje się poprzez pokazanie, że bohater nadal opisywane związki w ten lub inny sposób podtrzymuje (np. jeżdżąc do polskiego sanatorium). Zapewne dobrze się to czytało w prasie, niemniej w jednym tomie robi się nieznośnie (a już niektóre opowiastki przedakcesyjne dziś nie do czytania).
Tamtej Polski już nie ma, tak mi się wydaje. Nie ma marek niemieckich, Odra jest w Schengen, ba, nawet Stadionu Dziesięciolecia nie ma na mapie Wa. No i wszyscy jesteśmy na facebooku, który podgląda nas największy przyjaciel i sojusznik. (Bardzo dalekie wydają się lata dziewięćdziesiąte autorowi bloga i choć przeżył je zupełnie świadomie, to teraz nie może sobie przypomnieć tej bezinternetowej epoki.)
Z „Obwodu głowy” naprawdę warto wyjąć dwa reportaże. Resztę szybko oddać, bo pożyczone (i długo nieoddane). Pierwszy, opowiadający o powstaniu warszawskim słowami żołnierza Wehrmachtu – z tej perspektywy lepiej widać jak bardzo nielicząca się z ludnością cywilną była to decyzja. Opisy okrucieństw są wstrząsające, zwłaszcza gdy czytasz o egzekucjach na Starym Mieście i jednocześnie mijasz to Stare Miasto w tramwaju. Drugi, najlepszy z tomu, reportaż opowiada o byłym NRD. W jego wypadku naprawdę żałowałem, że już się skończył i że nie dowiem się więcej o Silke i jej rodzinie.
