Publicystyka (26/03/13)

Z Papieżem Franciszkiem wszyscy mają kłopot.

Nie będę pisał, że zawiodłem się na Ewie Wójciak. Przez lata wykształciłem w sobie mechanizm odpornościowy, jeśli chodzi o upadki autorytetów. Podmiot liryczny nie równa się poeta. Niemniej ciężko zrozumieć, że osoba, która tak bardzo sprzeciwiała się koszmarnym ipeenowskim pomysłom grzebania w teczkach (dając temu wyraz w doskonałym spektaklu), tak łatwo szafuje ocenami, tylko dlatego, że teczki nie z ipeenu. Inna rzecz to kwestia smaku: używając ch..a, wpisuje się w narrację niskich lotów, narrację poniżającą (której Teatr Ósmego Dnia zawsze był obcy). Kwestia obrony Ewy Wójciak jest najbardziej komiczna. Wyobraźcie sobie, Drogie Czytelniczki, Drodzy Czytelnicy, że Arcyterlikowski określa posła Biedronia „ch..em”, a Magdalenę Środę „pi..ą”. Wyobraźcie sobie te tytuły czerwonymi literami, Piotra Pacewicza żądającego ukarania i wołającego, że obrażono już nie ich, ale nas wszystkich. Policzek nam wymierzono w nasze tęczowe pośladki. (Ostrzegam więc przed nadmierną hipokryzją obrońców.)

Ale z Papieżem kłopot ma też polski Kościół. Bardzo jego nauczanie nie pasuje do umysłowości polskich biskupów, a już chyba najbardziej polskich arcykatolików. Wpisy raczej bez entuzjazmu: tu dialog z niewierzącymi, tu wezwanie do radości, list do rabina Rzymu, a najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie nałożył mucetu na błogosławieństwo. Dla polskiego faryzeizmu ten pontyfikat może być bardzo ciężki. (Autor bloga już o tym wspominał: abdykacja Benedykta podważyła średniowieczne postrzeganie roli papieża, przywróciła go naszym czasom). Jest jeszcze jeden powód do niepokoju: okazuje się, że „nasz” Papież nie był najbardziej doskonałą formą papieża. Nikt o tym głośno nie wspomina, ale z trzech ostatnich pontyfikatów, ten „nasz” wydaje się być najbardziej bizantyjski.

1 Comment

Dodaj komentarz