Dz.U. Pictures presents „Misiaczek”

„Misiaczek” zszedł już z ekranów dość dawno, więc dogonienie go w kinie „Praha” było nie lada wyczynem. Tym większy autora bloga nim zawód. Motyw podobny jak w świetnym, urugwajskim „Gigante”: masywnej postury, samotny ochroniarz szuka miłości. Tym razem bohater, Dennis Petersen, jest kulturystą.

Duński dramat oznacza zwykle niezdrowe relacje rodzinne i faktycznie związek trzydziestoośmioletniego Dennisa z matką jest toksyczny (wspólne przebywanie w łazience!) Mimo swej potężnej sylwetki, pozostaje on osobą całkowicie ubezwłasnowolnioną. Fabuła taka, że wstydzisz się za bohatera, zwijasz się w fotelu, żeby nie patrzeć na to jak sobie nie radzi.

Mimo że A. upiera się przy szczęśliwym zakończeniu, mnie raczej przygnębił. Może to brak słońca? Szara była zarówno Dania, jak i Tajlandia, wnętrza: smutne i samotne. Pattaya zupełnie nieatrakcyjna.

Ciekawy moment: Dennis ucieka z obleśnego klubu dla bogatych Europejczyków do „prawdziwej” Tajlandii, gdy zaczyna się oklaskiwany występ transwestyty. Jakby zauważał, że to już koniec europejskiej kultury, że głębiej dna się sięgnąć nie da.

(Przepis na śniadanie kulturysty: weź miskę muesli, dodaj odżywek, następnie dziesięć białek i dwa żółta, wymieszaj. Podgrzewaj w mikrofali.)

Słowa klucze: tatuaż, skuter, niebieska marynarka (za 4000 bahtów), sklep z bielizną, Świntuch!

(3,0/2,5)

Dodaj komentarz