(Zimno. Czuło się, że koleżanka Grypa się do nas dobiera lub może tylko kolega Katar. Mimo to ruszyliśmy do kina, ale percepcja nie ta. Zapowiedziano, że to „snuj” będzie, więc snu blisko. Wolę kameralne „Pięć smaków” od WFF.)
„Kobieta w ogniu szuka wody” – produkt malezyjski, ale w języku chińskim. Koszmarnie brudne mają nabrzeża w Malezji. Jak patrzyłem na te wyspy śmieci, to myślałem, że ten film ma jednak wydźwięk ekologiczny.
Żabom (ach, żaby w supermarkecie w Suzhou napotkaliśmy na rybnym) odcina się łebki przy użyciu nożyczek.
Bardzo prosta historia, ale uroczo sfilmowana, prócz tych momentów, kiedy kamera dokoła zatacza krąg, a wrażliwy (jak autor bloga) widz jak na karuzeli. Batonik już w gardle.
(4,5/3,5)
