Przez pół roku o polityce nie pisałem nic. Dzisiaj jest dzień szczególny, bo aż dwa wydarzenia, które upamiętnienia wymagają. A początek sierpnia to nie jest dobra na upamiętnienia pora, bo kalendarz zajęty. Czcić cywilne ofiary jednego z najbardziej nieprzemyślanych manewrów militarnych naszych czasów, rozpamiętywać kunktatorstwo przywódców, którzy na zgubę wydają stołeczne miasto i naiwnie każą wierzyć, że entuzjazm wystarczy przeciwko czołgom.
Dziś jest ważny dzień, bo przyjechał kandydat w wyborach. Kandydat mówił piękne słowa a podniecenie sięgało zenitu. Jak mówi, jak chwali, jak delikatnie dotyka, jak czule gładzi, jaki jest męski, jaki sprężysty, jaki mocny. Kolejny, który kocha Polskę i najchętniej by tę Polskę widział na roponośnych polach Iranu. (Ale fala podniecenia już ogarnia a on mówi: „papież” a na to słowo w polskiej delegacji już tylko słychać jęki. Jak dobrze.) Kiss my ass, this is a holy site.
Dziś jest też ważny dzień, bo pojawia się nowy minister. Nowy minister ze starymi zwyczajami. A ma być na bezrobociu? Nie twierdzę, że ostatnie dni coś pokazały. Co miały pokazać, jeśli o tym już dawno wiadomo? Wszyscy protestują, ale w gruncie rzeczy dobrze nam w tej Rzeczpospolitej Pociotków, jeśli tylko nasi pracują w urzędzie gminy, pracy, opeesie albo podstawówce. Nie dorośliśmy do wolności, nie dorośliśmy do własnego państwa.
