Dziennik w innych fragmentach (odwiedziny M.)

Kulturalny intensyw. Motyw kwiatowy z Placu Grzybowskiego (nasz lokalny Central Park, w stawiku przeglądają się dzieci i wieżowce, zdj. 1) oraz ogrodu przykościelnego w Podkowie (siostra wodą opryskuje papugi, zdj. 9). Dojrzałe lato.

„Nowa Sztuka Narodowa” w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Wystawa bardzo ciekawa, zwłaszcza że sztuka w Polsce kojarzona jest z lewicowością, a tutaj – bez niezdrowych emocjonalnych ocen – pokazywany jest nurt posmoleński. Jest dzieło Dowgiałły, trochę jak z komiksów Marvela (zdj. 2), są dłonie Chrystusa ze Świebodzina. Oczywiście można od razu zarzucić (krytycy i krytyczki chętni do takich ocen z pewnością się znajdą), że to kicz, ale jest to też kontynuacja tradycji polskiej sztuki ludowej. Pobożnej, zabobonnej, kapliczkowej i tutejszej. Ale właściwie pozorny jest też uniwersalizm sztuki z głównego obiegu, tej, która z wyższością patrzy na ten cały zbiór artefaktów. Pozorne są palmy i ludzkie wydzieliny.

Można też na sztukę narodową patrzeć jak na diagnozę polskiego katolicyzmu. Uniesień pełno, lecz refleksji brak (co zresztą w niedzielę potwierdziły przerażające relacje spod szczytu Jasnej Góry). Odnosi się to również – pokazuje to eksponowany film „Krzyż” Stankiewicz – do polskiego antyklerykalizmu. (A że namiot pod pałacem to sztuka pisałem nawet na tym blogu.)

„Słodkich snów”. Sam namawiałem i właściwie, gdyby nie pięciominutowa sekwencja tryskającej posoki, nie musiałbym się wstydzić. Zawsze mnie zastanawiało, co w mieście Be robią konsjerże i ten hiszpański thriller dość dokładnie o roli konsjerży opowiada. Dlatego przed snem warto zajrzeć pod łóżko. „Słodkich snów” to też opowieść o nieszczęśliwym, który nie lubi ludzkiego szczęścia lub o pesymiście, który zwalcza optymistów (właściwie: optymistki), a czyni to z maniakalnym uporem.

Trudno być psychopatą. Wymaga to wiele wysiłku. (4,5/4,0; ocena bonusowa M.: 4,5).

Cirque Fusion. Staliśmy w trawie koło metra Słodowiec. Komary cięły. Niemniej można było sobie wyobrazić, że akrobaci przyjechali do średniowiecznego miasteczka. Ich pochwała ciała była niesamowita. To nie były jakieś cyrkowe sztuczki, to był perfekcyjny pokaz precyzji i siły, w dodatku momentami całkiem zabawny.

(Kolacja na balkonie, potem burza, ale daleko.)

Muzeum Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku. Pielgrzymka autora bloga. Stałem w pokoju Jarosława, tym ostatnim: plastikowa fotografia papieża, gramofon, telewizor z unitry. Przeglądałem na półkach książki, wyszukując znajome tytuły. Jakby właśnie wyszedł.

W gabinecie (zdj. 4) dopiero co – trzydzieści trzy lata temu – odłożony przewodnik po Sycylii. Ten dom, jego topografia, jego pokoje – jakoś niesamowicie bliskie. Widać, że on należy do starych ludzi, ale cały czas nadzieja, że zaraz limuzyną wróci z Wa. Jarosław, że wyjdzie z pokoju rozmodlona Hania, psy wbiegną na ganek, podadzą obiad.

Akurat jadalnia wydała się za mała. Przypominałem sobie te przyjęcia, belgijską królową, Rubinsteinów, wojenne wieczory z wojennymi poetami. Frazy z „Dziennika” chodzą po głowie. Zupełnie oswojone jest Stawisko. Wzruszające.

(Na MDM piękne latarnie – zdj. 7, na Placu Zbawiciela tęcza – zdj. 6)

Teatr Biuro Podróży „Planeta Lem”. Kiedyś miałem pomysł, żeby odcinki original series Startreka poprzenosić na scenę, jednak nie byłem pewien, czy teatr science-fiction może istnieć. Może, może. Już wiem.

(Tylko na spektakle nie zabierajcie dzieci. – Domu! – płakał chłopczyk, którego wózek zaatakowały roboty. – Czy oni nie żyją? – pytało jakieś starsze dziecko.)

To było najbardziej pesymistyczne przedstawienie teatralne, odbierające nadzieję bardziej niż „Końcówka”. Jednocześnie scenografia, choreografia, wszystkie inne grafie były niesamowite (zdj. 8). Taniec robotów. Wielki brat z ekranu. Zniewolony umysł.

Papierosy i książki – symbol ludzkiej refleksji. (Pełno książek na Stawisku. Zniewolony umysł?)

(Burza)

1 Comment

Dodaj komentarz