Dziś w gazecie atak na autobusy z Lu. na Pl. Wilsona, że puste, że widmo. W samo sedno mojego do nich stosunku uczuciowego: widmowość jako cecha mojego z Lu. związku.
Nie jestem turystą. Ja z plecakiem to nic. Widzieliście turystę z przepychaczem do zlewu.
Amerykanie chcą się ze mną pomodlić, ale mówią za szybko. Jesus he loves me. Byłbym o krok wpadł pod sto osiemdziesiąt na Placu Krasińskich. Żywy (?) dowód, że z Amerykanami trzeba się modlić.
Wylanej kawy pół filiżanki na kołdrę. Poranki w deszczu są wyjątkowo trudne.
(Dzisiaj każdy zapis wydaje się niespodziewanie błahy. Niepotrzebny. Może dlatego, że o Rzeczach Ważnych nie umiem pisać?)
