Teraz ciągle wracam do swojego miasta z wyrzutem. Koniec kina, koniec księgarni. Nie dość, że lubiłem Lu. w czasie przeszłym, to ono w ten czas przeszły jeszcze się zapada.
Księgarnia na RDM była od zawsze, to znaczy od kiedy był RDM (dla niewtajemniczonych RDM to Racławicka Dzielnica Mieszkaniowa. O niej można by odrębną historię: o przychodni na Weteranów, o skwerku nr 2, o sklepie z tkaninami, gdzie w drewnianej kabince repasowano rajstopy, o parasolach i neonie w „Tip-Top”, knajpie, która odkąd pamiętam była speluną, ale przedtem musiała nią nie być).
Do księgarni na RDM moi rodzice chodzili na randki (tata znał wszystkie księgarnie Lu. i panie we wszystkich księgarniach, które odkładały mu co smaczniejsze wydania). Miała drewniane regały i drewniany zapach (rzecz charakterystyczna dla starych księgarni z Lu.), szyby jak w kredensie u babci. Po latach na zapleczu zrobiono drugą brzydką salkę, gdzie znalazły się podręczniki i słowniki. To było już w czasach, gdy ja – w drodze do szkoły i ze szkoły – przyglądałem się jej witrynom (zamiłowanie do księgarń i i książek odziedziczyłem po tacie.)
A więc „Księgarnia współczesna” dołącza do grona księgarni niegdysiejszych, tych drewnianych (a są wśród nich już księgarnia św. Wojciecha na Królewskiej i księgarnia na Szopena, a także niedrewniania księgarnia na Leonarda, nieustające źródło „Kajków i Kokoszów”) i tych późniejszych (słynny empik przy Saskim i św. Paweł u kapucynów).
W Lu. widać, że nadciąga epoka cyfrowa.