„Elena” jest doskonale sfilmowana. Estetyczna. Długie, piękne ujęcia wnętrz, operowanie światłem, zmiany ostrości, do tego dobrane dźwięki (krakanie!) i muzyka, ale nie o tym chciałem napisać.
„Elena” jest filmem bardzo prawicowym (tak bardzo, że zapewne spodobałaby się R. a oburzyłaby H.), pokazując, że mrzonką jest wizja świata autorstwa Robin Hooda: zabieramy bogatym, którzy zapracowali i oddajemy biednym, którzy piją piwko, plują z balkonu i oczekują wszelakiego wsparcia, bo przecież im się należy, z tym, że bogactwo w tym wypadku nie oznacza tylko majątku, ale też pewien poziom ogłady i kultury. Ostatnia scena filmu jest pod tym względem wstrząsająca: barbarzyńcy stoją u bram, barbarzyńcy wykarmieni przez nasze podatki i państwowe transfery.
Wbrew plakatowi Elena raczej nie jest Matką Boską.
Ale autor bloga oglądając doszedł do własnej metafory. Doskonale film ten streszcza na czym polega Europejski Fundusz Społeczny. Jest Wołodia czyli europejski, dajmy na to, niemiecki podatnik. Jest Elena – Unia Europejska, która ochoczo korzysta z pieniędzy Wołodii, wreszcie jest Sieroża z rodziną – odpowiednik polskich województw, które wiedzą, że fundusze i tak przyjdą, więc nie trzeba podejmować jakichkolwiek zbędnych wysiłków.
(4,0/4,0)
