(Użyte w dyskusji dzisiaj na stronie nazwy miejscowe zmuszają autora bloga do wypowiedzi)
Ilekroć wzrasta społeczne napięcie na Krakowskim Przedmieściu lub krakowskim Rynku, przychodzi mi na myśl „Wieszanie”: lektura genialna (przyznać muszę, że JMR ma talent), najbardziej obrazowe ukazanie stanu docelowego, o jakim marzą ci, co chcą „pilnować Polski”. Dyndające ciała na latarniach, bo mało do tej pory krwi.
Coraz bardziej zanurzamy się w politykę symboli, symboli dwuznacznych i niebezpiecznych. I w pewnym momencie nadchodzi taki moment, że gdy Radio Tysiąca Dolin mówi, żeby wyrżnąć Tutsi, to nie odczytujemy tego jako metafory, tylko chwytamy za nóż.
To nic, że stoi za tym cyniczna gra polityków, którzy rozbudzają emocje, ale między sobą posługują się językiem interesu. Czyż pewien Slobo nie jątrzył, by utrzymać i skupić władzę? Potem już oblężone Sarajewo i Srebrenica była tylko konsekwencją prowadzonej przez niego gry, gry, którą we własne ręce wzięli potem patriotyczni kibice, poszkodowani i zniechęceni obywatele, fanatyczni duchowni.
Mówienie, że nic nie szkodzi lub że to minie wcale nie pociesza. Nawet można nie dojrzeć tego momentu, kiedy słowa przeradzają się w czyny, kiedy ktoś pierwszy weźmie butelkę z benzyna. Co będzie wtedy mówił Jarosław K.? Czy zdoła powstrzymać, czy raczej – w swym dogłębnym cynizmie – płomień poleje jeszcze oliwą?
(Tak naprawdę to mnie zastanawia co powiedzą katoliccy duchowni i biskupi tak ślicznie wylewający wielkie słowa.)
