Kiedy przyszedł esemes urzędniczka uśmiechnęła się. Przypominała z tego uśmiechu Tę, do Której przez Śnieg, ale to nie była ta, i to było dawno. Może nawet nieprawda jak te pestki wiśni i ciasto, tam musiało być ciasto.
Obserwowałem raz ją, raz orła, w sali, na której suficie podświetlone łódki i łopaty. Było już po czwartej i urzędnicy kręcili się nerwowo na krzesłach, chrząkając znacząco, gdy ryży dryblas, czerwieniejąc, podnosił po raz kolejny rękę. Nie wystarczy panu? – można było wyczytać z krzywej miny ministra pod orłem.
Ta, do Której przez Śnieg mieszkała przy drodze wojewódzkiej i najlepiej chyba w tym śniegu pamiętam tę drogę i pekaes cuchnący jak zwykle papierosami i potem, zatrzymujący się na jednym z przedostatnich przystanków. I ja szczęśliwy, jak mi się zdawało, i pewny, co zdawało mi się jeszcze bardziej.
Wychodząc spotkałem kolegę. Podał mi swoją mocną, prawicową dłoń. Że niby mnie obchodzi, co on robi a jego – co ja. Szatniarz patrzył potępiająco. Którędy można wyjść? Którędy na śnieg?
