
Przeciągły był to film. Niby w porządku, ale przeciągły tak, że zniecierpliwienie brało górę nad podziwianiem. A było co podziwiać: martwe natury filmowane ze smakiem, osoby natomiast – wyjątkowo zmysłowo. Połowa kadrów nadawałaby się od razu na tumblrowe blogi. Niemniej przeciągły.
Violeta, Sofia i Marina. Trzy siostry, do końca nie wiadomo skąd się wzięły w ogromnym domu, kim jest współlokator, do kogo należą meble, ubrania i biżuteria. One też o sobie niewiele wiedzą. Marina sprząta i robi rachunki (taka ewangeliczna Marta), Sofia wyprzedaje po kryjomu meble i znika na całe dnie a Violeta ulatnia się – po bardzo sympatycznej serii ujęć – z nikomu nieznanym facetem. Kompletna niemożność komunikacji między nimi, chorobliwy brak empatii.
Po hiszpańsku tytuł brzmi dużo lepiej „Otworzyć drzwi i okna” („Abrir puertas y ventanas”). Od razu skojarzenie z magią Alkmeny: pierwsze sceny zamykania i pod koniec (a na koniec czeka się w tym filmie dosyć długo) to symboliczne wybicie młotkiem szyby. Wyważenie drzwi do świata, wyrwanie się poza.
Zdjęcia ustają nagle, tak jak nagle z kamerą wkroczyliśmy do ich domu. Pozostajemy sami z zagadką kim jesteśmy. Kto z nas Mariną, kto – Sofią a kto – Violetą.
(3,0/3,0)