Co łączy Edwarda Stachurę z Marilyn Monroe?

Przyznam, że do książki „Fragmenty” wydanej przez Literackie podchodziłem sceptycznie, bo czytanie sekretnych zapisków, to już, wydaje się, trąci pornografią. Z drugiej strony: czym są dzisiejsze blogi, jeśli nie ujawnianiem rozterek, rozdarć i rozbujanych emocji (Czyż nie, autorze bloga? Czyż nie, Jo?)

Marilyn Monroe wyłania się z tej książki zupełnie inna niż myślimy. Pochłaniająca lektury (w tym Joyce’a i Prousta!), zafascynowana renesansem i rozpisująca w notesiku koligacje Medyceuszy.
Dlaczego to, co pisze przypomina mi Stachurę? Oczywiście naprowadza jakoś tam życiorys: leczenie psychiatryczne, próba samobójcza, udane samobójstwo. Między nimi jedenaście lat różnicy. Ale jest jeszcze coś w jej życiopisaniu:
poczucie, że każda miłość w końcu umiera, że jesteś kimś innym niż tylko cudzym wyobrażeniem, wreszcie Brookliński most. Ten sam u niego i u niej, w tym samym celu przywołany.

Ale przemienić w jasny, nowy dzień obojgu się nie udało.

(Na koniec: jeśli chodzi o wydanie, „Marilyn Monroe: Fragmenty. Wiersze, zapiski intymne, listy” są jedną z najpiękniejszych książek dostępnych w księgarniach.)

Dodaj komentarz