(Powrót do kina. Jaka to przyjemność usiąść w fotelu i czekać aż zgaśnie światło. Może dlatego, że tak dawno, poniższa recenzja się nie klei.)
„Rodzina”, film duński, bardzo emocjonalny, choć przytłumiony. Przypomina mi „Pietę” Perugino. Kolory zaś, coś między Hopperem a zachodem słońca. Rozmazywanie się obrazów.
Film o miłości. A miłość ta najbardziej wyrażona przy łożu umierającego i w tym przejmującym ubieraniu zmarłego: czynności dawno już wypartej ze współczesnego świata.
Domu nie ma bez narodzin i bez śmierci. Dodając, za Tischnerem i za głównym bohaterem, nie ma też bez chleba.
„33 sceny z życia” to jednak nie było kino tak dobre i tak mocne. Na lekcjach religii można by go jako wstęp do dyskusji o aborcji, o religii i o śmierci.
(4,5/5,0)