Jakie było moje zdziwienie wczorajszego popołudnia, gdy zorientowałem się nagle, że istnieją jeszcze księgarnie niewirtualne.
Przez całe lata to była moja, odziedziczona po tacie, rozrywka. Spacerować między półkami, szukać tytułów, przeglądać, wąchać druk, porównywać okładki. Cała moja pamięć usłana księgarniami, które nie istnieją lub które nie będą istnieć. (A ich tajemnicze nazwy jak orpan w Lu.?)
Prawa rynku autora bloga odmieniły. Szuka teraz w indeksach i spisach, wrzuca do koszyka, którego nie ma, po czym cierpliwie czeka. Prysł cały urok, czysty przemysł.
(Myślałem, że jak przestanę do nich chodzić, znikną tak jak inne wspomnienia, których już nie ma. Tymczasem wciąż czekają. Nie na mnie, niestety.)