





Kiedy byłem mały, przyśnił mi się cud. Matka Boska z żaróweczkami w aureoli zatrzymała się za oknem szóstego piętra. Ubrana była w kolor mocno błękitny i chociaż sprawnie poruszała się między piętrami, z jej mimiki, właściwie z jej braku, wnioskowałem, że była gipsowa. Nie byłem ani Hiacyntem, ani Bernadettą, więc Matka Boska nie powierzyła mi żadnych szczególnych tajemnic. Poświeciła za oknem (była piękna! pamiętam do dziś), a następnie oświadczyła, że ma do obskoczenia jeszcze kilka pięter.
Rzeczywiście, kiedy chwilkę później wyjrzałem za parapet, unosiła się na wysokości piątego piętra.