Codziennie w sto osiemdziesiąt przebijam się przez kolejne powłoki brzuszne, na stołach sekcyjnych głównych instytutów medycyny sądowej. Czytam uważnie, to znaczy powoli. Tak jeździmy we dwójkę: ja i tomiszcze z czerwonym grzbietem.
Niecałe stulecie temu ludzka wiedza, i to wiedza uniwersytecka, była niewyobrażalnie uboga. Czytam i nie potrafię pojąć: jak to nie znali grup krwi? Jak?
Biorąc to pod uwagę, usprawiedliwiam twórców niesamowitych hipotez publikowanych na łamach polskiej prasy (to tylko niecałe stulecie, przypominam), święcie wierzących, że ciała ofiar katastrofy lotniczej mogą pozostać nietknięte, a podstawowym zadaniem medyka sądowego jest szukanie w nich śladów po kulach i arszeniku.
(J. Thorwald, Stulecie detektywów. Drogi i przygody kryminalistyki, wyd. Znak, Kraków 2010)