Pisanie. Dużo miałem pisać. Tu też. Dużo nie pisałem. Spędzaliśmy dnie w łóżku: mój komputer i ja. Razem jak bed-in. On jako Ono. Protestując przeciw głupocie, którą musi znosić na swoim monitorze.
Głupota przybierała różne formy: bywała na stronach głównych, czaiła się w komentarzach, wypełzała nagle z jakiegoś adresu cichcem, sypała nazwiskami i inwektywami. Kim są ci ludzie? Dlaczego na głównej stronie napisali, że ktoś gdzieś wyszedł, ktoś przyszedł, a ktoś – zupełnie nieznany – kupił okulary, a co to, a po co? Bardzo papka to papu.
Obok tli się życie na czerwonych paskach pilne. Pilne. Komu się udało zginąć na pierwszą stronę? Co rzekł był ów wtedy, gdy również tam. Pilne, tylko zachwycić chwytliwym tytułem. (Przy okazji odkryłem posła, który marzy o zatapianiu statków z ludnością cywilną. Cześć jego niepamięci.)
Na szczęście dokarmiałem go, mój komputer, z zazdrością podglądając cudze żywoty cyfrowe, zaglądając do mieszkań (nad tapetą zachwyt tam był, że ach!), lektur. Dziwiąc się, że oni tacy utalentowani, a my nie.
(Proszę o wybaczenie, ale ten koszmarny tytuł inspirowany jest bełkotem, który nami wstrząsnął.)
