M: Zwykle nie lubię filmów, w których z ekranu padają złote myśli o uciekającym życiu, mijającym czasie i chwili, która nie trwa, mimo, że jest piękna, ale dla „Spotkania w Palermo” robię wyjątek.
A: Momentami denerwowało splatanie się fikcji z rzeczywistością, ale scena z Schafhirte w parku w środku miasta wyglądała całkiem autentycznie. A ucieczka (pogoń?) za Śmiercią była naprawdę przerażająca.
M: W ogóle podobało mi się, że w filmie zgrabnie łączyły się elementy dramatu, thrillera, horroru.
A: A komedii tam nie było?
M: Chyba też. Dajmy na to scenę z nauką pływania. No i wątek miłosny był nienachalny.
A: Niezłe było przejście od strzały Śmierci do strzały Erosa, no i miasteczko Gangi.
M: Burmistrz pewno sponsorował. A jak Ci się podobał główny bohater?
A: Przekonujący, przystojny, ma słabość do czarnych slipów.
M: A nie przeszkadzało Ci, że kiedyś śpiewał o Zehn kleine Jaegermeister?
A: Uczyłam się jego piosenek na niemieckim. Na marginesie film był muzycznym odkryciem.
M: Też pomyślałem, że kupimy płytę z soundtrackiem. Świetne było to jak muzyka zmieniała się ze stereo na mono, gdy wyciągał słuchawki z uszu.
A: I szybkie zmiany tempa, jak migawka w aparacie.
M: To ile dajemy?
A: 4,5.
M: A ja – po raz kolejny w październiku – 5,0.