Najpierw padało (wybaczcie, ale czy tak ma wyglądać lato?).
Potem zrobiło się parno i duszno (znów się powtarzam: za – duszno).
Czerwiec stracił sens. Lipiec też ciągnął ledwo, ledwo. Zacząłem od drugiego
tomu i od razu lepiej. Muzyka w mózgu. Teraz pierwszy tom. Liryka w ampułkach. Zastrzyk z endorfiny.
(Wydawcy „Nowej miłości. Wierszy prawie wszystkich” najbardziej znanej, poza A. i mną*, mieszkanki Saskiej Kępy, wybaczyć jednak nie mogę poziomu edytorskiego. Przypisów żadnych. Informacji o tekstach żadnych. Gdy sobie przypominam zbiór wierszy Tuwima z końca lat osiemdziesiątych i te przypisy fascynujące, czasem bardziej niż sama poezja, to żal po prostu.)
*Drodzy Czytelnicy(-iczki)! Jest to subtelna ironia. Tytuł natomiast jest subtelnym nawiązaniem do piosenki z tomu, zdaje się, pierwszego.