O miłości własnej film to był, słusznie rozbuchanej miłości własnej. Człowiek na linie na linie żonglował, marzenia spełniał, balansował, zachwycał się sobą i sobą innych. No, ale poza tym kochał i się przyjaźnił. A ta miłość i ta przyjaźń to na tej linie, po której człowiek na linie chodził, uwieszone były. Człowiek na linie myślał częściej o linie niż o miłości i przyjaźni a jak już po linie przeszedł, zachwyt wzbudzając, to przestały go obie (miłość i przyjaźń) pociągać. Zwyczajne się stały, a on taki niezwyczajny, nadzwyczajny, taki podniebny, a one pozostały takie przyziemne. Morał z tego taki, że bujanie w obłokach (nawet na mocnej linie) dla miłości (chyba że miłości własnej) i przyjaźni mocno jest szkodliwe.
(4,5/4,0)