Podróż do Lu w pociągu niezmiennym od dziesięciu albo i więcej lat, miała umilać mi lektura kryminału. Piwo jasne! – spocony mężczyzna przeciskał się przez zatłoczony korytarz. Okładka zapowiadała przyjemny dreszczyk. Pierwsze strony też niczego sobie. Dalej było gorzej. Z korytarza powiało dymem papierosów. O ile medycyna sądowa była bez zarzutu, o tyle psychologia wyraźnie zawodziła. A. słuchała Janis Joplin. Opisywanie zwyczajów letników i mieszkańców Władysławowa było znaczącą, ba może jedyną zaletą książki. Sokiści przepychali się pomiędzy siedzącymi na rozkładanych krzesełkach. – Ja też mam dla ciebie niespodziankę – powiedziała, podciągając spódnicę – Nie mam na sobie majtek (s. 265). Chciałem wysiąść.
(Prawdę powiedziawszy – piszę to mądrzejszy o pięćdziesiąt jeden stron – nie było warto doczytywać do końca.)
(M. Krajewski, M. Czubaj, „Róże cmentarne”, wyd. WAB, Warszawa 2009)