Popołudnie było tak piękne, że szedłem piechotą.
Miasto zresztą należy zwiedzać w sposób nieuporządkowany i chaotyczny. Błąkać się bez celu między budynkami, przemykać się przez socrealistyczne arkady, zaglądać w okna szklarzom i sprzedawcom warzyw. Dominowało wiosenne mycie samochodów, kable odkurzaczy powyciągane z okien na parterze, zapach płynu do szyb. Nagle znalazłem się na Rębkowskiej.
Spacer przestał być spacerem. Taki żółty blok. Zwyczajny. Adres tych wszystkich listów. Tych wierszy. Nieznany mój przyjacielu. Rębkowska 1.
(Nieświadomy mojej hierofanii, młody mężczyzna na trawniku szorował karoserię).