Fotograficzna pamięć autora bloga

(Uwaga! Proza nadchodzi!) W środku mojego myślenia i pisania, tu w wirtualnej przestrzeni, stoi człowiek. Człowiek, który jest istotą dramatyczną, dokonującą wyborów, które ważą czasem na jego całym człowieczym życiu. To moja prywatna antropologia, zapewne pozbawiona wzniosłości i filozoficznej regularności. W praktyce, wizja ta okazuje się być pesymistyczną: oglądam stare fotografie, usiłuję sobie przypomnieć zdarzenia i słowa, przywiązuję się do miejsc, które mijają i osób, których już więcej nie spotkam. Żyję trochę nie tu i nie teraz. Z drugiej strony, żyję w ciągłym zachwycie nad człowiekiem. Cała nostalgia opisana powyżej wynika z pamięci dobrych chwil, budujących w moim umyśle czas – odwołując się do klasyków – mityczny. Jedną z najważniejszych lektur dla ukształtowania powyższej antropologii było dla mnie „Światło obrazu” Rolanda Barthesa, omawiane z fascynacją przez doktora S. na zajęciach dla przyszłych etnografów. Stąd też mój szacunek do fotografii, może nie najważniejszej, ale zapewne najbardziej ludzkiej ze sztuk. Bo fotografia staje się jedynym mostem ponad czasem: zamieniając mijające „było” w wieczne (dopóki przetrwają negatywy, nie zżółknie papier, a bity nie zostaną ostatecznie usunięte) „jest”.

(Właśnie dlatego tak niesamowita jest wystawa zdjęć podejrzanych z lat dwudziestych w jednej z galerii w Wa. Na przykład, osoba na poniższej fotografii, zapewne nieżyjąca od dobrych kilkunastu lat, wciąż swoim wzrokiem zadaje pytanie. A w dodatku przypomina Samuela Becketta).

(Więcej tutaj)

Dodaj komentarz