O różowych wargach i ciepłej bułeczce

(Dzięki wczorajszemu koncertowi odkryłem Jana Rybowicza, poetę.
Ma w sobie magię słowa, dostępną niewielu. Nie są to słowa unoszące wszystkich – jak wczoraj nas uniósł Edward S. i pobiegliśmy do końca, by potem odpocząć. I ujrzeliśmy cudne manowce. I dwie godziny czterdzieści minut w auli uniwersyteckiej miały coś w sobie z liturgii. Gdy słowo stawało się naszym ciałem.
Rybowicz inaczej. Brzmi intymnie, sekretnie. Tak jak poniżej: tuwimowsko, leśmianowsko, baczyńsko. Pięknie.)

A ona cicha jak zmierzchanie.
Snuje się wiotko przez pokoje.
Wargi różowe ma, wilgotne.
Jej twarz pochłania całe światło.

Hiszpańskie włosy, oczy szklane.
A ciało to bułeczka ciepła.
Czasami uśmiech mi przesyła
a wtedy staje w biegu serce.

Jest niepozorna, jakby wcale.
Wypełnia pustkę jednocześnie.
Przyzywać ją można jak wspomnienie,
dobre wspomnienie, dobrych dni.

Potem zapomnieć, potem schować,
by móc wydobyć w każdej chwili.
Jak dobry wiersz, który jest w książce,
która jest w mojej biblioteczce.

A nocą się zasłania snem,
jest niewidoczna, aż do dnia.
Ale dzień wstaje, ona wraz z nim.
I jest w nim aż do nocy znów.

W mych snach jej nie ma.
Czemu, nie wiem.
Może dlatego nie chce być,
by nie przeszkadzać. Cicha tak.

(Ten fragment z „bułeczką ciepłą” po prostu mnie oczarował.)

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s