Mistyka spod grzejnika

Tak więc święta minęły mi całkiem ciepło.
I wobec tego dośc mało uroczyście.

Szkoda, że tylko świętej Klarze udał się cud z transmisją mszy
przy użyciu hufców anielskich,
mi wystarczyć musiał radioodbiornik.

Toteż słuchałem ceremonii z tutamskiej katedry
i nie na temat sobie rozmyślałem:
o braku melodii i fałszu pojawiającym się w śpiewie kleryków
(skutki złej edukacji muzycznej w tym kraju dają o sobie znać),
o złej wymowie jednego z sufraganów („ę” nie wymawia…),
o liturgii pięknych upraszczaniu (tego darować nie potrafię).

Tak sobie myślałem.
Ale w gruncie rzeczy to strasznie tęskniłem.
Że oni tam w kościele, a ja tu – pod kaloryferem.
(tylko strzępy melodii, dzwonów dostojny śpiew
i światło krzyża na wieży mego architektonicznie-koszmarnego-wytworu-świątynnego
przebijały się przez szyby nad kaloryferem).

Toteż, gdy tylko bombą biologiczną być przestałem
(to znaczy w popołudnie dzisiejsze),
uciekłem do kościoła. Wtedy zaczęły się naprawdę święta.

(Dość zwierzeń religijno-chorobowych.
Czas pod grzejniczek wracać,
aby
się
dalej
rekonwalescencji
poddawać. Ech…)

1 Comment

Dodaj komentarz