Korzystając z tego, że upragniony pociąg do wymarzonego Tutam mam po siódmej, postanowiłem się chwilę zdrzemnąć. Oczywiście nastawiłem budzik, bardzo zresztą wyczerpany porannym ciągłym (od 6.20 do 7.16) wciskaniem drzemki. Zasnąłem prawie i od razu się zaczęło:
…Nowicjusze byli wzburzeni. Mimo późnej pory wszyscy nadal nie wychodzili z kapitularza. Co bardziej rzutcy przemawiali, inni kręcili się nerwowo, pozostali mamrotali coś między sobą. Chodziło o poniedziałkowy egzamin z angelologii u poczciwego, acz surowego w ocenie mnicha Februariusa. Kapitularz wrzał. Padła propozycja buntu przeciw egzaminowi. Początkowo miał to być bunt przeciw samemu F., potem ktoś zauważył, że winna jest ksieni i ustanowiona przez nią reguła, która właściwie pozostawała niejawna. W końcu okazało się, że chodzi o wolną sobotę i niedzielę (po obudzeniu się, od razu z radością pomyślałem o tym argumencie. Wprawdzie Karaiby odeszły już pocztą e-mailową ode mnie, i całe szczęście, to z terminem wtorkowym pojawiły się prawa człowieka w Ameryce Łacińskiej, więc wolny weekend, ech).
W samym środku rozgorączkowanego tłumu nowicjuszy byłem ja wraz z dylematem moralnym (nie będę więcej sypiał po południu. Dylematy moralne w snach, czy to normalne?).
Bo padła propozycja niepisania egzaminu, i szereg innych propozycji jej podobnych. A ja sobie pomyślałem, we śnie, że
primo: jakoś nie przekonuje mnie tłum osób, które dotychczas walczyły jak mogły, ucząc się po nocach o miejsce w hierarchii nowicjuszy, a teraz nagle postanowiły walczyć o wolnośc. Akurat przy angelologii. Sam dziedzinę tą lubię, wykładowcę cenię, i jak się okazało jestem wyjątkiem. W tym buncie to nie o szczytne cele chodzi – zastanowiłem się – niechęć do nauczenia się angelologii, która ponoć jest niemożliwa do nauczenia się, ubrana w postać buntu ma usprawiedliwienie. Zwłaszcza argument z weekendem mnie zafrapował. A jak mi się nie spodoba uczenie się dogmatyki, to ktoś się za mną wstawi, ktoś nie napisze ze mną egzaminu? Hmmm.
secundo: Może jestem egoistą, sennym zwłaszcza, i choć od zawsze pociągały mnie bunty (w II klasie podstawówki zebrałem podpisy od kolegów w sprawie pana Lucjana, który na zastępstwie mocno nas na wuefie przećwiczył. Po czym napisałem petycję, nazywając go „drugim Hitlerem”. Ot, wykształcone historycznie dziecko byłem), ale raczej w imię czegoś. Bo bunt przeciwko poczciwemu Februariusowi, w klasztorze, w którym co druga rzecz woła o pomstę do Nieba wydaje się trochę niedorzeczny;
tertio: No i nowicjusze się podzielą. Zacznie się szemranie. Zawsze tak bywa w takich sytuacjach. Ktoś zostanie kozłem ofiarnym, no słowem, do refektarza nie będzie się dało wejść…
I w tym momencie się obudziłem.
Zadzwonił budzik.
Niedługo wsiądę w pociąg do Tutam. I zapomnę, że mi się wciąż śni.
