![](https://dziennikiurzednicze.org/wp-content/uploads/2024/05/img_20240519_132441_edit_423512752956202804108955056332159.jpg?w=1024)
Dzień targowy
– Wiesz, że kiedyś tu mieszkaliśmy? – opowiedzieliśmy Dziecku na jednej z zazielenionych uliczek Saskiej Kępy. Lekkie niedowierzanie. Saska nadal trwała w swej urokliwej splendid isolation, jakby cztery przystanki nie dzieliły jej od harmideru Marszałkowskiej.
– Idą państwo do kasy? Proszę dwie wejściówki. Córka z wnuczką mnie wystawiły – całkowicie rozumiałem ten moment satysfakcji, ostateczny triumf nad niewdzięcznością. Pierwsze stoiska na parterze zajmowały pokemony. Właściwie, zdaniem Dziecka, tam moglibyśmy skończyć wizytę.
– Zachęcam do zapoznania się z moją twórczością – jakiś mężczyzna wcisnął A. do ręki ulotkę ze swoją podobizną. Rynek książki bywa bezwzględny i pełen rozczarowań: kiedy po wyjściu poprosiłem A. o pokazanie kto to, okazało się, że zmięła ją w kieszeni i wrzuciła do kosza.
– Odpowiemy na wszystkie pytania – reklamowały się dwie wciśnięte w kąt panie z Księgi Wiedzy. Poczytałem o niej potem w sieci: coś jakby Daeniken był mormonem. Nikt do nich nie podchodził: nastoletnie bookstagramerki pędziły na stoiska z książkami o kolorowych brzegach (wydawało się, że stadion należał do nich, że targi były właśnie po to, żeby mogły wymieniać się nieszczęśliwymi miłościami i zawiedzionymi magami), czterdziestolatkowie stali w kolejkach do szczęśliwych czasów, kiedy wszystko było wciąż przed nimi, do Nosowskiej i Kwaśniewskiego.