
Podróż, 2025
Po świętach stałem się zupełnie analogowy. Jak wiecie jestem przyzwyczajony do katastrof telefonicznych, więc nagłe odejście telefonu – w dzień przed Wigilią kupiłem strasznie brzydkie etui i obiecałem sobie, że zmienię je zaraz po świętach – wstrząsnęło mną tylko nieznacznie. Nagły detoks od świata wirtualnego, od rozmów w języku klikanym, od obrazów i obrazków. Co się z nimi wszystkimi stało, jak zniknąłem po raz kolejny? Nie da się do mnie dodzwonić, to kolejny etap nieistnienia.
*
Dobrze zacząć ostatni tydzień roku od poranka, że się budzisz w ciemności i dzwoni budzik służbowego, bo tylko taki został, a ty drzemka i znowu pięć minut. Nie możesz wstać. Inna melodia. Tamten przecież wyzionął ducha. Obudziłeś mnie, zrywa się, jest siódma rano, wiem, idzie po kawę, ty nie idziesz. Trzaskasz drzwiami i w tę czeluść przystankową, gawronią wychodzisz nagle. Bez pożegnania.
*
W zazwyczaj pustym kerfie na Bemowie, tym, co to go mają wyburzyć, niezmierzone tłumy. Nerwowe, wiją się w kolejkach. Drapieżnie na panie w kasach podpatrują. Każą przeliczać rachunki, czipsy za drogie, przecież tu tylko gotówka mówiłam, mówi pani w samoobsługowej do dziadka, który nie usłyszał albo nie chciał usłyszeć, ale przynajmniej nie dyszkantem jak ta przy skanendgoł oburzona, że kolejka, a ona ma aplikację (spotkam ją później na dole jak składa skargę).
*
Nadchodzi śnieżyca, a ponieważ śnieg pada rzadko, niewiele osób mówi, patrz jak pięknie, jasno za oknem, chrobocze i sikorki na forsycjach jak kulki, raczej, co za apokalipsa albo jaki hardkor, jak powiedziała jedna pani skacząc po solonej Broniewskiego. Śniegu jest ze dwadzieścia centymetrów, obmacuje buty, jeszcze gładki i niewinny, bieluśki, kolędowy. Ciągnę sanki, chyba już za długo je ciągnę, dziesięć lat będzie, ale Dziecko szczęśliwe i ja szczęśliwy, bo śnieg. A jak dużo śniegu to przykrywa Polskę i jest znacznie przyjemniej.
*
Nowy telefon był tani. Dopiero po zakupie przeczytałem opinie: idealny dla seniora. Rzeczywiście rozdzielczość fotografii wskazywała na konieczność używania okularów, żeby dojrzeć wnunia.
Z nim byłem więc stary, starszy. Nie pomagały ucieczki w cudze fabuły zapisane w książkach lub podsunięte przez algorytmy. Sztuka też tylko chwilowo. Tudzież obce krajobrazy.
Teraz dodatkowo stałem się ascetyczny. Śnieżyca nie ustępowała. Dmuchałem baloniki. Kończył się dwudziesty piąty, czterdziesty piąty.
Przeżyliśmy go.
