dziennik 109/25

Jakub Woynarowski (c), ilustr. ze strony autoportret.pl. Grafika ilustrowała artykuł o „szklanych domach” w literaturze polskiej. Właśnie „szklanych domów” poszukiwałem do tej notki.

Czarek umarł – napisała H. Miałem pisać do niego życzenia, ale jakoś się nie zdążyłem jeszcze zebrać. Chciałem po południu. Głupi koncept z tym umieraniem we własne urodziny.

W urzędach spotyka się wiele różnych postaci (i wiele różnych zaburzeń). Najczęściej po pewnym czasie ludzie upodabniają się do biurek. Pośród nich Czarek wyróżniał się, był wizjonerem, by nie rzec prorokiem. W szerokiej bluzie, z rękami w kieszeniach albo z papierosem, nie mówił – obwieszczał. To był mój pierwszy urząd i myślałem, że w każdym znajdzie się podobny jemu gość. Oczywista nieprawda z perspektywy: był wyjątkowy.

Jak każdy utopijny socjalista podążał za swoimi ideami. Jego falansterami były przedsiębiorstwa społeczne, zwoływał więc konwentykle, tworzył rady i konferencje. Ideę omawiano i szlifowano bez końca. Dawno już nie był urzędnikiem (urzędnikiem był tylko chwilowo), prorokiem był nadal. Na naszych urzędniczych kolacjach wspominaliśmy czasem o nim, może trochę z pobłażaniem, ale zawsze z sympatią.

Dwa razy udałem się po pomoc do Czarka. Pewnego roku władze K. postanowiły zdekomunizować Stefana Okrzeję i zamienić wylotową ulicę miasta w Wyszyńską, Wyklętą czy jakąś inną Papieską. Napisałem do Cz. W ciągu paru dni pojawiły się oświadczenia poselskie, nadjechały telewizje: Okrzeja przetrwał. Innym razem musiałem chronić Daszyńskiego przed wygumkowaniem, pomógł od razu.

Wcale nie chciałem pisać tu epitafium, ale w bezideowym świecie i bezideowym urzędzie, trzeba czcić tych, co wciąż są wierni jakiejś idei. Z każdym dniem ich mniej.

Dodaj komentarz