
Miron Białoszewski, Tajny dziennik, Znak 2012
Osobność.
W tylu biografiach, korespondencjach, fabułach oglądam lata siedemdziesiąte. A Miron zupełnie osobny, w swoim mikroświecie Jadwigi, Lu. i Lu., Le., Młodych, Eumenid, Jot, jakby nie potrzebował innego większego świata, który czasem usiłuje się wślizgnąć do niego w postaci np. Jana Józefa Lipskiego przynoszącego protesty do podpisania albo Julii Hartwig na wywczasie w Oborach. Mikroświat Mirona jest wystarczający, zupełny.
Za to go lubię jako miłośnik mikroświatów, gdzie A., Dziecko, J., M., M., Jo., R., Dż. i H., jeszcze K., może An. i niewiele więcej bohaterów a to wszystko, co się toczy, toczy się poza. Więc tkwimy w drobnostkach, pogłosach, momentach, urywkach, pozbawieni wielkiej fabuły. O tym jest „Tajny dziennik” czytany przed dwudziestoleciem mojego jawnego tutaj.
Wtedy jak zaczynałem mironowałem sporo. Był językiem do opisywania życia tu, tamtu. Z mostu obserwowałem Siekierki co rano.
Pozostała mi osobność.
Kupiłem od razu, ale wówczas nie potrafiłem się zabrać. To był inny czas, inny język. Wożę go teraz. Ciężki, nieporęczny. Czyta się powoli, gramoli.
Oczywiście Miron inaczej osobny. Zupełnie nieprzewidywalny, nocą nachodzący, tymi czerwonymi jelczami, ogórkami, o brzasku powracający. Wokół niego przedziwny kult gęsty, emocjonalny, rozedrgany.
A on zapisuje te drgania (jakby na politechnice miał labo z drgań), te przejazdy, te przystanki nocne i zawirowania wron. Przez co ten dziennik jest bardziej żywy niż stateczne zapiski choćby Jarosława. Wynotowania z wnętrza Mironowej czaszki, która teraz parę przystanków od nas zimna i wydrążona.
Czyta mi się opolsko-hotelowo i pociągowo: czas płynie przez zapiski Mirona. Nadchodzą garwolińskie śmierci, nowojorskie kina porno, stany wojenne i czasy kołysania się razem. Miron kołysania unika, słucha na o s o b n o ś c i.
A potem ten nagły czerwcowy uryw.

2 Comments