
Dorota Grabek, Zmartwychwstanki, Czarne 2025
Nie ufajcie temu, co napiszę, bo przecież nie umiem ostatnio czytać.
W każdym razie do połowy czułem się zniechęcony, a od „Zmartwychwstanek” – zachwycony. To była wciąż ta sama i taka sama książka. Być może ma znaczenie to, że pomiędzy opowiadanami, dokładnie w tym miejscu powyżej, odkryłem płytę „Lux” Rosalíi.
Wątki łączą się ze sobą jak w azjatyckich tomikach. Sny i jawa – klasyka surrealizmu. Miasto, które przypomina tak wiele miast na raz, że nie przypomina żadnego. Mam jego mapę: nowoczesne osiedle, nadmorski bulwar, neon chińskiego baru, Aleja Urody.
I jest w niej coś dermatologicznego. Tak jak w ostatnio czytanych „Trzewiach” jednym z bohaterów był układ pokarmowy tak tutaj są włosy, pokrzywka, ukąszenia pluskiew, blizny, higieniczne obsesje.
Pierwszy zdarzyło mi się tak z połową książki, nie wiem w sumie, co o tym myśleć. Doczytuję ostatnie strony – w tle najpierw „Berghain”, a potem „Relikwia” Rosalíi – triumfalne, wspaniałe.
I chyba nigdy, dopowiadam, nikt jeszcze nie opisał tego strasznego uczucia w sklepach meblowych. Myślałem o nim w ikei, a teraz znajduję je zapisane tutaj, w „Niebie tak niebieskim, jakby narysowało je dziecko”:
Nie ma na świecie bardziej samotnego miejsca niż sklepy meblowe (…) [mówię] o tym rodzaju samotności, kiedy kupujesz najmniejszy zestaw sztućców i poszewkę na jedną poduszkę (s. 131-132).
