
Jon Billman, Urwany ślad. Zaginieni w amerykańskich parkach narodowych, tłum. Martyna Tomczak, Czarne 2025
Spojler. Ciało Jacoba Gray’a zostało odnalezione. Nie mogłem doczekać się tej informacji w książce, więc – jak profesjonalny poszukiwacz zaginionych – sprawdziłem w wyszukiwarce internetowej. Wobec tego faktu, prawie cała narracja książki o Gray’u powinna zmienić tryb na – w angielskim – trzeci warunkowy.
Co więcej, kluczowy problem, o którym mówi „Urwany ślad”, nie zostaje nigdzie nazwany. To systemowa zapaść pomocy dla osób w kryzysie psychicznym. Jej ofiarą pada Jacob, którego wcześniejsze zachowanie jasno wskazuje na poważne zaburzenia, ale także Randy, u którego poszukiwania zaginionego syna szybko przemieniają się w rodzaj paranoi. Jeśli się zastanowić to zachowanie autora nie jest do końca etyczne – zamiast starać się pomóc Randy’emu w jego kryzysie, podkręca go jeszcze bardziej, uzyskując dzięki temu patetyczny reportaż o miłości ojca do syna i wędrówce przez Amerykę w poszukiwaniu Jacoba.
Mamy więc jasnowidzów, Wielką Stopę, hodowców bloodhoundów, duchy (pozdrowienia dla Willa Storra), dziwaczne sekty prowadzące wykwintne restauracje, ale nie mamy żadnego psychiatry. Kogoś, kto wsparłby ojca w niedomkniętej żałobie.
Z drugiej strony po raz pierwszy czytam o zaginięciach po prostu, bez szczególnego powodu, ktoś wychodzi i nie wraca: temat dla magazynów kryminalnych, nie dla komisji prawdy.
Identyfikowanie masowych grobów w Hiszpanii, bezradność argentyńskich babć, brak śladów, noc i mgła – wymuszone zaginięcia miały to do siebie, że sam ich fakt był poddawany wątpliwość. Stawały się niezdarzeniami, wśród bliskich wzbudzając lęk innego rodzaju niż w wypadku historii z „Urwanego śladu”: że i oni któregoś dnia znikną. Być może dlatego, że za długo ten temat był ze mną, dzisiaj Jon Billman raczej irytuje niż porusza.
