księgarnia 62/25

Marek Holzman, Jerzy Andrzejewski, lata 60.-70. XX w., Muzeum Sztuki w Łodzi, (c) Joanna Holzman

Jerzy Andrzejewski, Dziennik. Zapiski prywatne 1943-1982, opr. Anna Synoradzka, Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka 2025

23 X 1970

(…) Wieczorem wyjątkowe przeżycie przy słuchaniu Garricka Ohlssona (koncert e-moll).

25 X 1970

(…) transmisja z koncertu laureatów.

55 lat później

Dawno nie było peerelowskich gejów w moim życiu – napisałem J., kiedy spytała, co czytam. Złożony z zeszytów, kalendarzyków i wyrwanych kartek intymny dziennik pisarza jest kroniką stanów uczuciowych, natchnienia i choroby alkoholowej.

W samotnym pokoju można robić tylko jedno: leżeć w łóżku z chłopcem (s. 198) – zapisuje Andrzejewski w średnim wieku i zasadzie tej pozostaje wierny do późna.

Zresztą do doboru chłopców w łóżku ma wyjątkowy talent: Krzysztof Kamil Baczyński, Jerzy Skolimowski, Marek Hłasko, Krzysztof Mętrak, Antoni Libera.

W przeciwieństwie do Jarosława (który w zapiskach pojawia się najczęściej podobny do złowieszczego Komandora z „Don Giovanniego”), który ukrywa się w tekstach dzienników ze swoimi ukochanymi jakby byli jedynie postaciami literackimi, Andrzejewski swoją seksualność traktuje otwarcie.

Wydaje mi się, że Jarosław potrzebuje w swoich związkach schlebiania, podziwu i poczucia władzy nad ukochanym (Andrzejewski w zapiskach diagnozuje u niego liczne kompleksy). Andrzejewski chce po prostu seksu. Iksikami w notatkach oznacza liczbę stosunków albo liczbę orgazmów (nie da się ustalić, przypomina w tym Andersena zaznaczającego kolejne akty samomiłości).

We mnie samym zbyt wiele jest potrzeby rozpusty, aby móc pojąć, że ktoś drugi – zwłaszcza ukochany – tej ciemności cielesnej i pragnień zatracenia się nie posiada (s. 270). Potrzeba tak wielka, że trzeba po niej leczyć syfilis.

Wbrew pozorom – nadal porównuję – oczekiwana śmierć Hani w dzienniku Jarosława jest wydarzeniem o wiele bardziej znaczącym niż nagłe zejście Marysi Andrzejewskiej. Jarosław przestaje chcieć żyć, Jerzy sprzedaje fortepian i w kilka miesięcy później jest już w obfitym erotycznym związku. Jednego dnia pojawia się cztery lub pięć iksów.

Nie znamy ludzi, których kochamy dzisiaj, lecz kochani wczoraj są istotami jeszcze bardziej nieznanymi (s. 205).

*

Kochanków trudno odróżnić w zapiskach od przyjaciół. Kategorie zresztą są płynne.

W epoce, w której wszystko staje się wirtualne, a wino z przyjaciółmi jest wydarzeniem, na które umawiamy się z trudem tygodniami, notes pełen imion budzi zazdrość.

Intensywność relacji, której nie może zastąpić internet. Brydż. Coroczne sprawdzanie w dniu imienin, kto i jak pamiętał.

*

Para zakochanych: chłopiec czternastoletni i dziewczyna o parę lat młodsza (s. 197).

Obok kochanków i przyjaciół, bohaterami zapisków stają się – na równi! – postaci wyobrażone, których losy tworzy Andrzejewski.

Dziwny wgląd w warsztat pisarza. Okresy, w których literatura miesza się z życiem, ba, przejmuje nad życiem kontrolę.

Losy literackie są równie ważne jak losy napotykanych ludzi. Ma się wrażenie, że Andrzejewski nadaje swoim bohaterom życie całkiem dosłownie.

Coś czego potrzebuję teraz, zakup wybranych tomów J. A., nie jest rzeczą prostą. Muszę rozejrzeć się po regałach w Lu. Dlaczego jako społeczeństwo nie dorobiliśmy się kieszonkowego Hachette, stałej księgarskiej obecności klasyków?

*

Wypisuję:

Ludzie zazwyczaj w rozczarowaniach dopatrują się klęski. Ale to nieprawda, gorzko się mylą. Rzeczywistą klęskę ponosi człowiek o wiele wcześniej, właśnie wtedy, gdy mniema, iż odnalazł dla swego istnienia harmonię, cel i sens (s. 212).

Nie doceniamy w ludziach ich potrzeby katastrofy (s. 309).

Przychwyciłem się na zdziwieniu, że zjawisko [zaćmienie słońca], któremu przed chwilą tak mało uwagi poświęciłem, (…) oglądałem przecież po raz ostatni w życiu, następne pełne [w 1961 roku miało miejsce częściowe] zaćmienie słońca przypadnie dopiero w roku 1999 (s. 322).

*

Kiedy umiera Jarosław w zapiskach następuje przerwa. Po niej Andrzejewski notuje:

Puste kartki tego pamiętnika więcej mówią, aniżeli byłyby zapisane (s. 770).

*

„Dziennik” wydała niszowa oficyna specjalizująca się w poezji, która książki wysyła archaicznie pocztą z fakturą do zapłaty.

Dziwne, bo Andrzejewskiemu należałby się co najmniej PIW, co zapewne poprawiłoby nieco redakcję przypisów.

Jest ich trzy tysiące czterysta dwadzieścia siedem. Niestety setki z nich niepotrzebnych (powtarzanie osób z rodziny, którzy są stałymi bohaterami i nie potrzebują po raz n-ty nazwiska, tudzież przypisy do Mozarta albo Tołstoja), wiele za to pominiętych (co tyczy zarówno osób, jak i kontekstu zdarzeń – np. wypowiedź J. A. o karze śmierci na s. 682 ma konkretne tło: wyrok na zabójców Jana Gerharda, tudzież wspomnianego zaćmienia słońca).

Kontrowersyjna dla mnie pozostaje również kwestia wyoutowania kochanków autora, zwłaszcza tych spoza śmietanki towarzyskiej. Bez trudu odnajduję kierownika domu kultury w Białej Podlaskiej o charakterystycznym imieniu.

Dodaj komentarz