
Ernest Hemingway, Zielone wzgórza Afryki, tłum. Anna Dzierzgowska, Marginesy 2025
Najpierw musiałem sprawdzić, co to właściwie jest to kudu.
Z całego Hemingway’a ten afrykański przychodzi mi najtrudniej. Safari. Rozrywka białych bogatych dupków, niebaczących na międzynarodowe konwencje. Jeśli zresztą zapytacie o myśliwych i ich rzekomą miłość do zwierząt, odpowiem podobnym wulgaryzmem. Sam E. H. stwierdza: wszyscy myśliwi są tacy sami (s. 224).
W rozgrywce mężczyzna kontra bestia – tym razem – staję po stronie fauny. Niemniej na s. 211 odczuwam szczerą radość, że bohaterowi wreszcie się udało (wciągnęło – zauważa J.)
Dużo bliższy mi jednak jest przegrany bohater „Śniegów Kilimandżaro” niż „Zielonych wzgórz Afryki”.
Whisky pasuje do martwych antylop.
Wszystkie drzewa pełne są białych bocianów (s. 258).
Powieść myśliwska: tropienie, celowanie, strzelanie, tropienie. W pobliżu krąży ciężarówka garbarzy. Zauważam z satysfakcją, że nareszcie gar-, a nie gra-.
