
Wrzesień mijający
1.
Proszę nie dręczyć pomidorów – upomina tak albo inaczej starszy brat od warzyw. Papryki aż połyskują, pierwsze kwaśne jabłka.
2.
Nad miastem wieczorem. Wszystko było małe, gdzieś w dole. Pałac zawsze wielki był tylko budowlą z lego.
3.
Zatrułem się kawą z automatu. Przez to nie miałem głowy, żeby zatruć się całkiem urzędem. Leżałem wyciągnięty we wrześniowym słońcu, a te wszystkie powiadomienia brzdąkające na telefonie obchodziły mnie niewiele.
Najlepsze lata poświęciłeś – mówi pocieszająco A., co oczywiście wcale nie pociesza, sugerując, że wszystko minęło i pozostaje mi los Pana Franka od podjadania cateringów.
4.
Nic mi dzisiaj nie wychodzi – wyznaje ekspedientka na garmażerce w samie i jak za zaklęciem wali jej się stos ziemniaczanych placków. Sam pan widzi – dodaje.
5.
Od mniej więcej połowy pierwszego tygodnia librus stał się guilty pleasure A. Jej relacja z tą aplikacją przypomina moją dawną z insta i facebookiem. O, konkurs plastyczny – oznajmia A. Mija kilka minut i informuje o zmianie planu. Będzie jeszcze kartkówka, ogłoszenie o samorządzie. Nic cię w tym librusie nie interesuje – dodaje z przyganą i powraca do śledzenia.
6.
Po wielu próbach zainteresowania mnie czymkolwiek (na przykład pogrzebami w Afryce), tiktok odkrył mój słaby punkt, oferując propozycje wycieczek po Florencji.
Co rano schodzę w słońcu ze wzgórza, wpatrując się w Brunelleschiego. Widok koi: zaraz stanę w ogonku po najlepsze kanapki. Urząd jest daleko, Polskę ktoś wyłączył.
