
Holly Gramazio, Mężowie, tłum. Łukasz Małecki, Wyd. Literackie 2025
Skoro blurb na okładce głosi jeden z najzabawniejszych debiutów ostatnich lat, czemu na stronie trzydziestej szóstej wciąż się nie śmieję? Bliżej mi już było do diagnozowania udaru u głównej bohaterki?
Rozbawiam się dopiero koło sześćdziesiątej, ale to chyba nie jest najlepsza rekomendacja. Naprawdę zabawnie robi się w okolicach dwieście sześćdziesiątej. Notuję to sobie i na spotkaniu z przyjaciółmi zamierzam wygłosić tyradę przeciw „Mężom”, ale okazuje się, że Dż. czytała i się rozbawiła, więc może to ze mną coś nie tak.
Zrobiłem sobie przerwę od martwych Amerykanów ze strzelbą i żywych Polaków popadających w martwotę, żeby nasycić się prozą lekką i przyjemną, ale ze smutkiem muszę stwierdzić, że ciężka odpowiada mi bardziej.
„Mężowie” są powieścią o nieumiejętności podejmowania wyborów, co ponoć szczególnie dotyka pokolenie Z, choć Lauren jest igreczką. Każda decyzja wymaga wzięcia odpowiedzialności, zmierzenia się z jej konsekwencjami: dla bohaterki to ciężar nie do uniesienia. Kiedy w końcu podejmuje decyzję, czyni to ze zmęczenia, nie z roztropności, trochę na chybił-trafił.
Tyle alternatywnych życiorysów, a w każdym Lauren jest tak samo nieciekawa i męcząca.
