księgarnia 47/25

Audrey Hepburn na planie „Śniadania u Tiffany’ego”, 1961, źródło: https://flashbak.com

Sam Wesson, Piąta Aleja, piąta rano, tłum. Agnieszka Lipska-Nakoniecznik, Marginesy 2021

Nie, nigdy nie uległem wzmożeniu, które każe doszukiwać się złej woli w ogóle mężczyzn, cenzurować podteksty oraz wprowadzać do filmów, książek i obrazów nowy purytanizm. Niemniej są takie momenty, w których ilość potencjalnych usprawiedliwień dla autora pozostaje ograniczona. Nigdy też nie użyłem określenia mansplaining – najwyższa pora zrobić to tu i teraz, chociaż można, jak to czyni redakcja w przypisie na s. 154, pozostać przy eufemizmie specyficzna poetyka autora.

„Śniadanie u Tiffany’ego” zasługuje na monografię: jest w nim wszystko – i gwiezdna Audrey, i Manhattan o poranku, jedno z jego ikonicznych ujęć, i poetyckie „Moon River”. Opisywane kontrowersje wokół filmu po siedemdziesięciu latach nie mają jakiegoś znaczenia. Przemijają, tak jak i moda na słowa, choćby kook, którym reklamowano główną bohaterkę. Pozostaje nieśmiertelna Audrey Hepburn.

Nie dla autora. Tutaj jest tylko głupiutką aktoreczką, którą reżyser prowadzi. Nie ma wyglądu, nie ma szczególnego talentu, dopiero mężczyźni uczynią z niej gwiazdę. Zresztą to mężczyźni decydują. Sama Wessona wyraźnie podniecają rozważania o dziewictwie Audrey Hepburn. Nie tylko ją sprowadza do roli obiektu seksualnego. Marilyn Monroe to zwykła – cytuję – kręcidupka. Nie mogę pozbyć się poczucia, że ślini się obleśnie, gdy je opisuje, hłe hłe: specyficzna poetyka autora.

Dawno nie czułem takiego zażenowania czytając.

2 Comments

Dodaj komentarz