księgarnia 44/25

Sierpień, Warszawa, 2025 r.

Paweł Sołtys, Sierpień, Czarne 2024

Sierpień jest duszny i pusty. Może o to chodzi w mieście, że pozbywa się wszystkich przypadkowych przybyszów, odcedza ich falami upałów, gęstym powietrzem, coraz krótszymi wieczorami, nieubłaganie zmierzającymi do jesieni i ciemności. Tylko sierpień sprzed dziesięciu lat był wyjątkowy, jedyny sierpień tutaj warty zapamiętania, śródziemnomorski żar panował nad ulicą Madalińskiego i Kazimierzowską, a w wyłożonym boazerią barze koło szpitala, przy sąsiednim stoliku Anna Seniuk piła kompot (spoglądałem znad schabowego).

„Sierpień” należy czytać właśnie w sierpniu, nie kiedy indziej, pomyślałem sobie w pustym warszawskim autobusie. Tak dawno nie byłem na Saskiej Kępie, czyli tam, gdzie zaczynają się te zapiski, przypomniałem sobie na którejś stronie prozy Pawła Sołtysa.

Bohater „Sierpnia” krąży po mieście, które składa się z dwóch warstw: tej rzeczywistej, w której siedzi się w kawiarni i tej wyobrażonej, którą zamieszkują dawno lub niedawno zmarli. Spaceruje, wciąż spaceruje i może to jest w ogóle pomysł na sierpień: spacerować i przywoływać przeszłość. W ciągu roku nie ma czasu na spacer: wszystko dzieje się w rytmie autobusów, tramwajów, metra, basenu tu, ćwiczeń tam, cosobotniej hali, a w sierpniu – można wszystko. Tyle że w tym mieście jestem obcy (w tamtym zresztą też) i przywoływanie przeszłości zapewne by nie zadziałało. To miasto jest dla mnie punktowe a życie polega na zmianie numerów autobusów i tramwajów.

Fragmenty o antykwariuszach, o starych książkach i ich losie, o porzuconych dedykacjach, to wszystko budzi we mnie lęk, bo od dawna buduje w domu twierdzę z kolejnych tytułów, z radością rozpakowując paczki internetowych księgarni. „Sierpień” uświadamia, że to też marność, makulatura nad makulaturami. Zatrata, o której pisze Paweł Sołtys.

Ten mem ze zdzieranym kalendarzem, gdzie kawałek kartki z czerwca nie zostaje zerwany i układa się Cierpień.

1 Comment

Dodaj komentarz