
Alejandro Zambra, Moje dokumenty, tłum. Katarzyna Okrasko, Filtry 2025
Zarówno ten tom opowiadań, jak i poprzednia książka (Gospodinow), i chyba nawet jeszcze wcześniejsza – wszystkie powinny zostać objęte cenzurą Ligi Antynikotynowej albo Narodowego Stowarzyszenia Walki z Papierosami (o ile istnieją). Zachęcają bowiem do palenia opisami tak sugestywnymi, że na języku pojawia się gorycz.
W gruncie rzeczy istnieją dwa odmienne sposoby palenia (choć konsekwencje na oddziale onkologii mają wspólne): papieros i kawa w przesiąkniętej dymem i zażółconej nim bibliotece (nauczyć się tego gestu, przymrużenia oczu, podczas zaciągania – myli mi się, kto to napisał: Gospodinow? Cvijetić? Raczej nie Zambra). I to właśnie palenie nie ma wiele wspólnego (czy też: ma nie mieć) z brzydkim memłaniem petów przez tych, którzy nie mają biblioteczek i refleksji nad marnością życia.
Jestem na tyle tchórzliwy – to już narrator Zambry rzucający palenie – że chcę żyć dłużej. Co za absurd, w gruncie rzeczy, chcieć dłuższego życia. Jakbym był, dajmy na to, szczęśliwy (s. 151).
Opowiadania Zambry to proste historie. Część z nich pisana jest z perspektywy dziecka w latach dziewięćdziesiątych. Na świat przychodzą pierwsze domowe komputery, takie z paintem i folderem „Moje dokumenty”. Dyktatura się kończy, wkracza niepewna demokracja, historia – stwierdziłem to już w swojej magisterce – bliźniaczo podobna do tej znad Wisły.
Wikipedia, nieco na przekór okładce, podaje, że autor jest przede wszystkim poetą. Domyśliłem się tego już wcześniej – z jedwabistych, miękkich opisów postaci. Zaczytuję się nimi, Yasna, Lucas, Martin, zaciągam jak papierosem.
