
Ostatnie majowe
Srebrnozębi Środkowoazjaci, ogorzali piekarze, snują opowieść na Żoliborzu niezrozumiałą mową. Sto szesnaście, Zajączka czyta dziecięcy głos.
Biały tydzień kończy się całkiem zwyczajnie: berkiem, obietnicą dla Małgorzaty Alacoque i wegańskim ramenem.
Potaniały truskawki, ziemniaki omłodniały, ogórki jednodniowe, w kolejce u braci syk niezadowolenia, że pani źle stała. Pani przeprasza – ukraiński akcent, dobrze wiem, że przezeń syk. Przesącza się przez brudne miesiące kampanii podsycana antyukraińskość, wdzięczność, niewdzięczność (a ci co pisali w pierwszych miesiącach wojny, że teraz wieczna przyjaźń, ci chłodni publicyści i zabiurkowi eksperci, nigdy nie byli na targu).
W basenowej książkodzielni ktoś wyniósł sporo poezji. Przeglądam cienkie tomiki upchane między klasyczne sienkiewicze i harlekiny. Myślę o tym kimś, którego mieszkanie uprzątnęli, fascynacie młodej poezji. Niestety nic nie ma w sobie punctum, wszystko pozostawiam. A może ów człowiek żyje, robił tylko miejsce na półce.
