księgarnia 22/25

Francisco de Holanda, Pierwszy dzień Stworzenia z cyklu „De Aetatibus Mundi Imagines”, 1545, źródło: x.com

Andrzej Mierzwiński, Tajemnice pól popielnicowych, Instytut Archeologii i Etnologii PAN 2012

(Jeśli ktoś się zdziwił, że grille kojarzą mi się ze stosami całopalnymi)

To oczywiście nie będzie recenzja naukowa, chociaż książka nie jest skierowana do szerokiego grona czytelników. Naszpikowana trudnymi słowami jak bożonarodzeniowy sernik rodzynkami, czyta się mozolnie. A przecież – wiemy już – o trudnych rzeczach da się pisać przystępnie, o czym świadczą opisywane ostatnio książki o szeptuchach i o kolaboracji. Ba, sam wielokrotnie cytowany przez Mierzwińskiego Kerényi jawi się, w porównaniu, jako twórca przystępny.

W największym uproszczeniu chodzi o wynalazek śmierci. W epoce brązu na terenach Nadodrza (każdy archeolog wie co to, więc autor niczego nie definiuje; ja nie wiem) pojawiają się cmentarze: tytułowe pola popielnicowe. Mierzwiński stawia tezę i stara się ją, czasami dość agresywnie w polemice z innymi archeologami, obronić dotyczącą związku między odkryciem metalurgii stopowej a upowszechnieniem kremacji. Opierając się na tej tezie i na greckich mitach (sic!) buduje cały system eschatologii epoki brązu.

Od razu budzi się we mnie krytyk (przypominam: nie jestem archeologiem), któremu opis duchowości Nadodrzan (kimkolwiek by byli), ich systemu wierzeń dotyczących życia pośmiertnego, zwłaszcza w kontekście używanych przez Mierzwińskiego niejednoznacznych greckich terminów na oznaczenie ciała, duszy, ducha i życia, wydaje się nieuprawnioną ekstrapolacją.

Dlaczego? Po pierwsze, o ile można w materiale archeologicznym zauważyć zmianę – od bezśladowej śmierci do śmierci obudowanej rytuałami (czyż pola popielnicowe nie są poprzednikami zaduszkowych cmentarzy?) – o tyle konstruowanie na tej podstawie pojęć eschatologicznych stanowi jedynie próbę odgadnięcia, co myśleli ówcześni ludzie. Antropologia tymczasem uczy, że trudno jest zrozumieć istniejące obecnie systemy wierzeń, ba trudno jest nazwać używane przez, dajmy na to Wyspiarzy Południowego Pacyfiku, pojęcia. W odniesieniu do mieszkańców epoki brązu – rzecz wydaje się wręcz niemożliwa i nie pomoże tu szafowanie turnerami i vangennepami. Więcej mówi nam to o badaczu niż o badanych (z których pozostały jedynie sylwetki ułożone z popiołów).

Po drugie, moją podejrzliwość budzi odwoływanie się do mitów greckich jako do tekstu kultury aktualnego także dla Nadodrzan. Oczywiście ułatwia to budowanie teorii ich duchowości, niemniej ukryte założenie o uniwersalności greckiej wizji świata (i zaświatów) nie da się w żaden sposób zweryfikować. Zresztą nawet gdyby przyjąć, że mity greckie w jakiejś formie znane były też w północnej części Europy, nic nam to nie mówi o tym, jak były rozumiane. Nadużyciem jest próba opisywania jednej kultury językiem innej (i to językiem przetworzonym i wysublimowanym, bo oprócz Homera, autor odwołuje się także do tragików).

Zamiast czytać więc o eschatologii, zastanawiam się na metodologią archeologii: nagromadzenie trudnych słów w tym zdaniu w wynika z przesiąknięcia dykcją czytanej książki.

Dodaj komentarz