1 kwietnia

Miasteczko jeszcze się nie obudziło. W okna informacji turystycznej wpada świeże słońce. Mężczyzna schodzi z drabiny, by podać nam mapę. Pierwsze samoloty lądują na pasie za wieżą kościoła. W nim szykują wieńce na pogrzeb.
Od Francji wieje chłodem.
*

San Sebastian, mon amour, zapisałem sobie. Nigdy, nawet w Palermo, nie widziałem piękniejszej muszli. Miasto nie jest ważne, opowieści stąd powstają na plaży:
na Ondarretcie piasek jest ciepły. Wspomnienia z beztroskiego dzieciństwa rodzą się tutaj;
przed zachodem Kontxa – otoczona uroczyście frontem kamienic z poprzedniego stulecia – dźwięczy. Starsza pani śpiewa coś na sposób fado, obok Elvis z brylantyną, jakby dzisiaj ożył – przeboje z czasów generała Franco.
*

Kiedy zakwitną hortensje będzie tu przepięknie (od maja – mówi pani Lara). Ocean wchodzi oknami. Wlewają się odcienie niebieskiego.
A te drzewa, czyż te drzewa nie są jak nadbałtyckie u Caspara Davida?
